wtorek, 17 maja 2016

Niall

On - wysoki, przystojny brunet o niebieskich oczach, otoczony przyjaciółmi, z piękną dziewczyną u boku. 
Ja - niska, zielonooka blondynka z dostatecznymi ocenami i bez przyjaciół. 
Jakiekolwiek szanse? Nie! Ale cóż, chociaż pochodzimy z dwóch różnych światów, to jednak udało mi się w nim zakochać. 
Ale jeśli nie miałam u niego szans, to pewnie nie miałam ich także u innych chłopców. Więc w sumie czemu nie kochać go dalej, skrycie mając nadzieję, że kiedyś mnie zauważy. 
Pewnego dnia stało się coś niespodziewanego. Otóż po matematyce (z której jemu nia szło dobrze, ale mnie jak najbardziej) Louis - bo tak miał na imię ten cholerny przystojniak, podszedł do mnie i z pewnym wahaniem w głosie powiedział: 
 - Hej, [T.I.], pomożesz mi z tym zadaniem z matmy? Jakoś tak kiepsko mi idzie z tymi całymi pierwiastkami... - gdy to powiedział, moje serce zatrzepotało z radości. Znał moje imię! Jednak postarałam się opanować i odpowiedziałam: 
 - Jasne, czemu nie. 
 - Możesz zostać chwilę po lekcjach, żeby mi to wytłumaczyć? - zapytał niepewnie. 
 - Okej - uśmiechnęłam się, a on zrobił to samo i odszedł do Lily - jego dziewczyny. 
 - Co tak się na niego patrzysz? Zakochałaś się? - zapytał jeden z najzłośliwszych uczniów mojej klasy. Natychmiast spojrzałam na niego, czerwieniąc się ze złości. 
 - Słuchaj, debilu, jeśli nadal masz zamiar być złośliwym, to sobie odpuść, bo tym niczego nie osiągniesz. Spierdalaj! - wybuchłam. Denis spojrzał na mnie, jak na kosmitkę. No tak, zwykle odpowiadałam jakimś "mądrym" zdaniem, którego w ogóle nie rozumiał, a tym bardziej nigdy nie przeklinałam. Ale cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? A ten jakby posłuchał mnie i faktycznie zwiał, a po chwili cała klasa już wiedziała, co powiedziałam. Po chwili zaczęłam żałować, jednak to uczucie szybko przeszło, gdyż znów podszedł Louis. 
 - Nie przejmuj się nim. To idiota. Tak swoją drogą, co ci powiedział? - to pytanie tak mnie zaskoczyło, że prawie upuściłam plecak, który właśnie miałam zamiar założyć na ramię. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, bo wyśmiałby mnie i z naszego spotkania nici. 
 - Yyyyyyy... ymmmm... On... powiedział... - zaczęłam się jąkać - powiedział, że... że jestem... głupia, że... eeeeee... się zgodziłam na... tooo... spotkanie... yyyy... pomoc... w matmie... - chyba nie zrozumiał, bo jego oczy wyrażały zakłopotanie... - to znaczy... po prostu powiedział, że nie powinnam nikomu pomagać... - w końcu udało mi się sklecić sensowne zdanie, a Lou kiwnął głową. 
 - No cóż, okej... ymmm... mogę usiąść z tobą? - zapytał, gdy weszliśmy razem do klasy, a ja aż się zatrzymałam z zaskoczenia. Nie byłam zbyt dobra z niemieckiego, tak jak on. Może po prostu zrobił to z litości? zaśmiała się moja podświadomość. Natychmiast dołączyłam z powrotem do niego i przytaknęłam, zgadzając się na propozycję chłopaka. 
Ta lekcja była cudowna. Louis ciągle ze mną rozmawiał, śmiał się z innych osób z klasy (łącznie z Lily) i obrzucał mnie swoim olśniewającym uśmiechem. Biło od niego cudowne ciepło, a że byłomi zimno i prawie drżałam, chłopak przytulił mnie i trzymał tak do końca lekcji. Byłam niesamowicie szczęśliwa, a co tu dopiero mówić o jego dziewczynie, która wyglądała, jakby chciała zabić mnie wzrokiem. 
Gdy lekcje się skończyły, poszłam z Louisem do jakiejś nieużywanej klasy, żeby trochę go poduczyć. Gdy stałam przy tablicy i udawałam "poważną nauczycielkę", Lou zapisywał wszystko w jakimś zeszycie i od czasu do czasu cicho się śmiał. Gdy skończyłam tłumaczyć, na czym polegają pierwiastki, po co one, jak je rozwiązywać i do czego służą te dodatkowe liczby, chłopak podszedł do tablicy, wziął kredę, ale jakby po chwili się rozmyślił, odłożył przedmiot z powrotem, podszedł do mnie, dotknął dłonią mojego policzka i... nie, nie, nie! Źle to ujęłam! To nie tak, jak myślicie! 
 - Jesteś świetną nauczycielką. - szepnął - Ale ja tego nie potrzebuję... przepraszam, okłamałem cię i... i wszystkich. Oprócz Lily... - odsunął się na tyle, że mogłam już spokojnie oddychać bez dotykania jego klatki piersiowej - Ona wie, jaki jestem. A ja zauważyłem, że ty... czujesz coś do mnie. Lily tak na prawdę nie jest moją dziewczyną i nigdy nie była. Musiałem ukryć coś, za co zostałbym wyśmiany, wyrzucony ze społeczeństwa... muszę się ukrywać. Próbowaliby mi pomóc, ale ja wcale nie potrzebuję pomocy. Wszyscy myślą, że to choroba... proszę, [T.I.], nie wyśmiej mnie. I proszę też, żebyś nikomu nigdy o tym nie mówiła. W sumie myśl sobie o mnie, co chcesz, to nie ma znaczenia. Po prostu... ja nie lubię... dziewczyn... 
Chłopak spojrzał na mnie, jakby na coś czekał, ale ja nadal nie rozmiałam.
 - Czyli? - zapytałam, a ten westchnął, jakby zmęczony tym, że musi mi to tłumaczyć. 
 - Nie jestem hetero, [T.I.]. Wolę chłopców... - powiedział cicho i wyszedł z klasy. 
Jeśli wolał chłopaków to znaczy... że nie mam u niego szans nie z powodu swojego wyglądu, czy charakteru, lecz po prostu, bo taki już jest. A to oznacza, że... zaraz, zaraz... on wyszedł z klasy... myśli, że tego nie akceptuję! 
 - Louis! Louis, zaczekaj! - krzyknęłam i wybiegłam z klasy. Gdy tylko znalazłam się na korytarzu zobaczyłam Lou'iego z jakimś chłopakiem. Oboje właśnie chcieli zbiec po schodach, na parter i najprawdopodobniej wybiec ze szkoły. Pobiegłam za nimi, a po chwili byłam już na zewnątrz. Padało. Biegłam w deszczu, cała mokra, a przede mną majaczyły sylwetki chłopaków, trzymających się za ręce. Nagle poślizgnęłam się, wywróciłam i... zemdlałam. 
Obudziłam się w szpitalu. Nie potrafiłam otworzyć oczu, ale poza tym wszystkie moje zmysły działały. Pamiętałam wszystko, do wyznania Louisa, a później chyba Harrego i mojego crusha biegnących razem w deszczu, więc moja pamięć mnie nie zawiodła, ale czułam, że coś jest nie tak. Czułam to między innymi na dłoni, którą prawie nieustannie ktoś trzymał. Ten ktoś miał dużą, ciepłą rękę, więc nie był to na pewno nikt z mojej rodziny. Przeczuwałam, że nie znam tego kogoś. Pewnego dnia, gdy leżałam, nie mogąc dać znaku życia, usłyszałam cichą melodię, a po chwili słowa piosenki. 

Your hand fits in mine
Like it’s made just for me
But bear this in mind
It was meant to be
And I’m joining up the dots
With the freckles on your cheeks
And it all makes sense to me

You’ll never love yourself
Half as much as I love you
You’ll never treat yourself right darlin’
But I want you to
If I let you know
I’m here for you
Maybe you’ll love yourself like I love you
Ooh

I won’t let these little things
Slip out of my mouth
But if I do
It’s you
Oh it’s you
They add up to you
I’m in love with you
And all this little things

Słuchałam uważnie każdego słowa, chciałam zapamiętać na zawsze ten głos, uwierzyć, że te słowa były skierowane do mnie i w sumie nie było to takie trudne, bo po chwili ten sam głos powiedział, trzymając znów moją rękę: 
 - To do ciebie, piękna. Wiem, że nie masz pojęcia, kim jestem i, że pewnie nawet mnie nie słyszysz, ale musisz wiedzieć, że cię kocham. Całym sobą. Wtedy, gdy wywróciłaś się na tym deszczu, gdy bezwładnie opadłaś na ziemię, natychmiast chciałem ci pomóc. Ludzie dzwonili po karetkę, a ja po prostu klęczałem przy tobie, błągając, żebyś nie umierała. Krew leciała z twojego oka, wiesz? Pewnie już nigdy go nie otworzysz. Ale może kiedyś spojrzysz na mnie tym drugim okiem i powiesz, że mnie kochasz? Nie, tak się dzieje tylko w fanfictions... a ja chcę, żeby to działo się na prawdę. Żebyś... - cudowny głos się urwał, gdy poruszyłam delikatnie palcem prawej ręki, za którą mnie trzymał. Pewnie jakimś cudem to poczuł - Słyszysz mnie? Jeśli tak, to zrób to, co przed chwilą, tylko innym palcem... - spełniłam jego życzenie, dotykając go delikatnie kciukiem. 
 - Jak... - wychrypiałam - jak... się... nazywasz...? - udało mi się poskładać to jedno konkretne zdanie, a on chyba podskoczył z radości. 
 - Jestem Niall. Niall Horan. A ty...? 
 - [T.I.] - szepnęłam, tym razem z mniejszym problemem. 
 - Wiesz, [T.I.], chciałbym, żebyś mnie pokochała, tak jak ja pokochałem ciebie. I może też jak tamten brunet, Denis. Znasz go, prawda? - osłupiałam. Denis? Ten Denis? Ten, który był najgorszy w całej mojej klasie? - On ciągle mówi, że zna twoje imię, ale nie chciał mi go powiedzieć. W ogóle nie chciał mi nic o tobie powiedzieć. Mówił, że jest twoim chłopakiem, ale od kiedy się z nim pobiłem, już tu nie wchodzi. To znaczy, chyba, bo nie jestem pewien. W końcu czasami wracam do domu lub coś jem, no nie... 
- Ale z ciebie... gaduła... Znam... Denisa... ale... on nie jest... moim chłopakiem... - wycharczałam, a Niall jakby odetchnął z ulgą. 
 - To dobrze, bo jakbym go spotkał go jeszcze raz i jakby znów się tak tobą chwalił, to bym go chyba zabił... 
Minął tydzień. Niall codziennie przychodził i grał na gitarze tą samą piosenkę, a później długo rozmawialiśmy. Mój głos brzmiał lepiej z każdym dniem, ale nadal nie udało mi się otworzyć oczu. Bałam się, że to nigdy nie nastąpi... Pewnego dnia jednak mój adorator zaśpiewał inną piosenkę. Inną, piękniejszą piosenkę... 

Through the wire, through the wire, through the wire
I'm watching her dance, dress is catching the light
In her eyes there's no lies, no lies
There's no question, she's not in a disguise

With no way out and a long way down
Everybody needs someone around
But I can't hold you, too close now
Through the wire, through the wire

What a feeling to be right here beside you now
Holding you in my arms
When the air ran out and we both started running wild
The sky fell down
But you've got stars, they're in your eyes
And I've got something missing tonight
What a feeling to be a king beside you, somehow
I wish I could be there now

Through the wire, through the wire, through the wire
I'm watching you like this, imagining you're mine
It's too late, it's too late, am I too late?
Tell me now, am I running out of time?

With no way out and a long way down
Everybody needs someone around
But I can't hold you too close now
Through the wire, through the wire

What a feeling to be right here beside you now
Holding you in my arms
When the air ran out and we both started running wild
The sky fell down
But you've got stars, they're in your eyes
And I've got something missing tonight
What a feeling to be a king beside you, somehow
I wish I could be there now

Whatever chains are holding you back
Holding you back, don't let 'em tie you down
Whatever change is holding you back
Holding you back, tell me you believe in that

What a feeling to be right here beside you now
Holding you in my arms
When the air ran out and we both started running wild
The sky fell down
But you've got stars, they're in your eyes
And I've got something missing tonight
What a feeling to be a king beside you, somehow
I wish I could be there now, I wish I could be there now

Głos Nialla ucichł, a z mojego oka wypłynęła pojedyncza łza. Później druga i trzecia, ale czwartą już powstrzymałam, szybko mrugając. Gdy tylko z powrotem zamknęłam oko, zrozumiałam, co zrobiłam. 
 - Niall... - szepnęłam, gdy znowu otworzyłam oko. Obok mnie siedział przystojny blondyn z gitarą na kolanach. Jego duża dłoń leżała na mojej. Płacze? przemknęło mi przez umysł. Rzeczywiście, Horan zakrył twarz ramieniem, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. 
 - Przepraszam, [T.I.]. Wiesz, w tej piosence jest taki wers: But you've got stars, they're in your eyes... A ja może nigdy nie zobaczę, czy to prawda... - westchnął. 
 - Niall, spójrz na mnie. - szepnęłam, a on się odwrócił i trafił prosto na moje zielone oczy. Jego tęczówki były jak ocean. Od razu w nich zatonęłam... 
 - Widzisz mnie? - zapytał, a ja kiwnęłam głową. 
 - Pamiętasz, jak pierwszy raz ze sobą rozmawialiśmy? Wtedy chciałeś, żebym kiedyś otworzyła to oko i powiedziała, że cię kocham. I teraz mogę to zrobić. Kocham cię, Niall. - powiedziałam i podniosłąm się trochę, łącząc jego usta z moimi. Nasz pocałunek był długi i namiętny, nasze języki wirowały w tańcu. W końcu odsunęłam się od niego, żeby zaczerpnąć powietrza. 
 - Kocham cię, [T.I.]. - szepnął i znów mnie pocałował. 

-------

Wiecie, jak szybko napisałam tego imagina? Jakbym nie musiała pisać, tylko moja wyobraźnia przelewałaby się na komputer samoczynnie, to wymyśliłabym to chyba w godzinę! W każdym razie czekam na komy i do następnego :)
No i bardzo dziękuję za miły komentarz pod postem o Harrym (to nie tylko mój blog, żeby nie było. Nawet nie jestem tu administratorką) ;)

czwartek, 5 maja 2016

Liam (1)

Hej! Jak coś, to jest pierwsza część i nie ma (chociaż jest) tu Liama. W następnej będzie i UWAGA! Wstawiłam już dzisiaj jednego imagina, więc jeśli nie czytałeś, to wróć! 

**********************

Przetarłam oczy, przerażona tym,co widziałam.
Nie, to nie mogła być prawda. Byłam za młoda, zbyt głupia.
I przerażona. Kompletnie przerażona.
Spojrzałam jeszcze raz na test ciążowy. Dwie kreski. Poprzednie, które wykonałam pokazywały dokładnie to samo, a to mogło znaczyć tylko jedno.
 - Zayn! Proszę, przyjdź tutaj! - zawołałam mojego chłopaka.
 - Co się dzieje, słońce? - zapytał, gdy przybiegł do łazienki.
 - Ja... j-ja... - nie potrafiłam tego powiedzieć. Po chwili Malik zauważył powód moich łez.
 - Czy to...? - nie mógł mówić dalej.
 - Tak, Zaynie, ja chyba jestem w ciąży. - odpowiedziałam po chwili.
Jesteśmy razem od trzech lat, lecz jeszcze się nie zaręczyliśmy. Moi oraz jego rodzice zostali zamordowani, gdy wyjątkowo brutalny gang zaatakował ich podczas kolacji, na której się poznawali. My byliśmy wtedy na górze, więc nie wiedzieli, że jesteśmy w domu. Żyjemy na własną rękę, czasem brakuje nam trochę pieniędzy. Nie stać nas na dziecko.
 - [T.I.], nie możesz być w ciąży. Nie. Przepraszam, ale... ja muszę to zrobić. - po tym pobiegł gdzieś, a po kilku sekundach wrócił i wbił nóż w mój brzuch.
Krzyknęłam z zaskoczenia, przerażenia i bólu. Opadłam na zimne kafelki, uderzając w nie głową. Ostatnim, co widziałam, były brązowe oczy chłopaka, który zabił nasze dziecko.

Poczułam koszmarny ból w brzuchu. Dopiero po chwili zorientowałam się, kim jestem i gdzie najprawdopodobniej przebywam. W końcu usłyszałam kilka słów.
 - Jest już coraz lepiej. Powinna się za niedługo obudzić. - powiedział ktoś wysokim głosem.
 - Dobrze, bardzo dziękuję. - usłyszałam odpowiedź.
Minimalnie uchyliłam powieki. Od razu zauważyłam tonę bieli, a później podszedł do mnie mój kochany mulat.
 - Cześć, [T.I.]. - powiedział, uśmiechając się szeroko. Spojrzałam w jego piękne, brązowe oczy, a moja pamięć nareszcie zadziałała do końca.
Przypomniałam sobie test ciążowy, łzy, moment, gdy przybiegł Zayn, gdy się dowiedział, gdy... gdy zabił nasze dziecko i jego tęczówki, które widziałam po raz ostatni.
 - Zayn... - zaczęłam, ale nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.
 - Jestem tu. - szepnął z uśmiechem.
 - Jak... jak mogłeś... - w końcu to powiedziałam, a ten zmarszczył brwi.
 - Co? - zapytał, ale w jego oku pojawił się groźny błysk.
 - Zabiłeś... zabiłeś nasze dziecko... zabiłeś moje dziecko! - na końcu już krzyknęłam. Pielęgniarka, która stała niedaleko, spojrzała na mnie zdziwiona, a później zerknęła na Malika - Wbiłeś mi nóż w brzuch. Nie mogę w to uwierzyć, kochałam cię! Jak mogłeś...? - teraz już płakałam. Podszedł do nas jakiś lekarz, patrząc groźnie na mulata.
 - Proszę się odsunąć. - powiedział do Zayna - Czy dobrze się pani czuje? Może chciałaby pani zakazać mu przychodzenia tutaj? - zwrócił się do mnie mężczyzna troskliwie.
 - Czuję się bardzo źle, bo on - tu wskazałam na mojego chłopaka - zabił moje dziecko. Wbił mi nóż w brzuch.
 - Ochrona! - krzyknął lekarz, a wtedy do sali wszedł wysoki facet ubrany na czarno - Proszę go wyprowadzić.
Mężczyzna zabrał mojego byłego. Zaraz, jeszcze nie...
 - Zayn! - krzyknęłam za nim, a ten się obrócił - Zrywam z tobą.

Harry

Przystojny, bezczelny, śmiały, słodki, towarzyski. A ja? Głupia, zepsuta, cicha, nie udzielająca się, kujon. A jednak, zakochałam się w nim. Zakochałam się w tym wysokim brunecie, w tych jego pięknych loczkach, w cholernym przystojniaku. Nic dla niego nie znaczę. Jestem tylko cichą koleżanką, z którą nie ma o czym gadać. A jednak, on próbuje. Próbuje przekonać się do mnie, zagadać, nadal być królem na polu bitwy, zwanej potocznie szkołą. Co jakiś czas spisuje ode mnie zadanie domowe, czasami ściąga ode mnie na sprawdzianie. Ale ja wiem, że dla niego to nic nie znaczy. Bo ja jestem zwykłą pryszczatą kujonicą w grubych okularach, ubierającą się jak sześćdziesięciolatka, do tego bez dużych piersi, jakie posiada reszta dziewczyn z klasy. Jednak, pewnego dnia to nie ja go uratowałam przed brakiem zadania czy jedynką ze sprawdzianu, a on mnie. Od czegoś potwornego.
Wracałam właśnie ze szkoły. Naokoło mnie było mnóstwo pięknie wyglądających par, trzymających się za ręce, lub nawet co jakiś czas całujących się. Jedynie na drugiej stronie ulicy szedł jakiś mężczyzna, zupełnie sam, trzymając w ręku coś czarnego i dziwnie błyszczącego. Przyjrzałam się temu czemuś uważnie, ale nie potrafiłam odgadnąć, co to. Nagle mężczyzna spojrzał na mnie, na co szybko się odwróciłam. Po kilku sekundach usłyszałam coś jak wystrzał z pistoletu i poczułam, że tracę równowagę, że coś ciężkiego przygniata mnie do ziemi. Dopiero po jakimś czasie odzyskałam równowagę umysłu. To, co trzymał mężczyzna faktycznie było pistoletem. Możliwe, że jak przyłapał mnie na patrzeniu na broń, strzelił, a jakiś przechodzień to zauważył i rzucił się na mnie, żeby kula nie trafiła. Gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę, usłyszałam ponowny strzał, tym razem dużo bliżej. Ale mężczyzna znów nie trafił. Poczułam jedynie, że osoba, która mnie przygniatała do ziemi nagle tak jakby... zwiotczała... Natychmiast zrzuciłam z siebie ciężar, wstałam i z całej siły kopnęłam niedoszłego mordercę w krocze. Ten wywrócił się, jęcząc z bólu, a ja spojrzałam na mojego bohatera i zobaczyłam Harrego! Tego, w którym skrycie się podkochiwałam! Nagle jednak zrozumiałam coś strasznego. Ten facet, który zwijał się z bólu na ziemi wcalenie był niedoszłym mordercą. Udało mu się.
Upadłam na kolana i przewróciłam Stylesa na plecy. Jego zielone oczy straciły blask, były zupełnie puste, a na piersi znajdowała się nieduża rana. Rana po kuli, która miała trafić mnie. Zaczęłam szlochać, błagać, żeby to nie działo się na prawdę, ale krew, znajdująca się na chodniku tylko potwierdzała to, co widziałam w wyblakłych oczach. Harry Styles uratował mi życie, oddając swoje własne. Był... martwy.

------

Hej! Wiem, dawno mnie nie było, ale no wiecie: nauka. Piszę to na szybko, bo akurat mnie wena dopadła (tak, po dwudziestej drugiej). Także ten, czekam na komentarze i do następnego!